Seks, nietoperze i odrobina molestowania, czyli jak naukowcy uprawiają naukę

Na początek zastrzeżenie na poważnie: nie, nie uważam, że należy cenzurować naukę. W żadnym wypadku. Nie, nie uważam, że o pewnych sprawach nie należy mówić w kontekście naukowym. Bo należy, a nauka jest od tego, żeby weryfikować, czy coś jest naukowe, czy nie, bez (teoretycznie) oglądania się na jakąkolwiek ideologię. I nie, nie uważam, że poniżej opisywany artykuł naukowy jest obsceniczny czy obraźliwy. A poza tym – to będzie o seksie.

Na stronie PZ Myersa i na stronie Richarda Dawkinsa znalazłam ostatnio apel, żeby podpisać poparcie dla Dylana Evansa, który swoją historię opisuje z grubsza tak – znalazłem w necie artykuł opisujący fellatio u nietoperzy, pokazałem ten artykuł moim kolegom, jednemu/jednej z nich się to nie spodobało i zostałem oskarżony o molestowanie. Z zarzutu tego zostałem oczyszczony, ale rektor zalecił, abym był pod obserwacją przez kolejne dwa lata. No i boję się, jak to wpłynie na moje ewentualne stałe zatrudnienie na uniwersytecie.

Praca jest tutaj. Została opublikowana pod koniec zeszłego roku i oczywiście spotkała się z zainteresowaniem mediów. Wiadomo dlaczego – wicie rozumicie, mrug, mrug, że też nie tylko ludzie wyrabiają takie rzeczy, ale i zwierzęta takie fajnie zboczone bywają. Autorzy pracy ze słuszną dumą ogłosili, że jest to jedna z niewielu prac w ogóle pokazująca pieszczoty oralne u zwierząt. W dodatku w czasie stosunku. Dołączyli do pracy filmik, na którym widać podobno, jak samica nietoperza (Cynopterus sphinx) w trakcie stosunku liże co jakiś czas penis swojego partnera, przy czym liże tylko trzon, bo żołądź w trakcie tych wesołych praktyk nie opuszcza pochwy. Piszę podobno, bo filmik jest bardzo marnej jakości, i w zasadzie można powiedzieć, że owszem, widać, że samica coś liże. Coś tam szeroko omiata językiem w okolicach własnego wejścia do pochwy, zahaczając czasem, przynajmniej na moje oko, o ten kawałek ciała samca.

I tu poczepiam się trochę tej pracy, bo poza tym, że jest ona bardzo fajna, wydaje mi się ona nieco konserwatywna. Brakuje mi w niej trochę szerszego spojrzenia na opisywane doświadczenie, nieco szerszej interpretacji. Czy nikomu z autorów nie przyszło przypadkiem do głowy, że oglądana samica nietoperza może pieścić siebie? Lizać swoją osobistą łechtaczkę? Albo ciumciać samą siebie po brzuszku? A partnera dotykać przy okazji? Albo nie przy okazji, ale także? Albo nawet partnera, a siebie przy okazji także? Oczywiście, możliwe jest także to, iż samica robi dobrze wyłącznie partnerowi (co nie oznacza, że ona nie czerpie z tego zysku – co autorzy zauważają). Ale skoro podkreśla się i dyskutuje o kwestii ewolucyjnego znaczenia przyjemności samca w trakcie stosunku seksualnego – na co wskazują także słowa o „pleasure giving” oraz zdanie It is plausible that this female’s behavior increased male arousal – to gdzie podziała się samica? Wiadomo skądinąd, że przyjemność taka może mieć znaczenie także dla ewolucyjnych strategii samic. Autorzy mogliby więc chociaż pokusić się o wyraźniejsze zwrócenie uwagi na ten problem.

A przy tym wszystkim możliwe jest i to, że w opisywanej sytuacji chodzi o rozkosz tylko samca (plus o parę innych kwestii ewolucyjnych). Dobrze byłoby jednak bardziej przekonująco pokazać to w artykule. Mając przy okazji świadomość możliwości istnienia własnych uprzedzeń podczas przeprowadzania eksperymentu (widzimy to, co chcemy widzieć) oraz interpretacji jego wyników.

Dlaczego nie napisali szerzej, nie skomentowali? Może po prostu nie przyszło im to do głowy? Ale dlaczego nie przyszło? A może nie chcieli, żeby przyszło? Bo na przykład mieli jakieś uprzedzenia? Bo nauka to nadal w wielu wypadkach typowy boys’ club?

Czasami jest łatwo. Bez problemu zajmować się można jakimiś oddziaływaniami między białkami, albo wirusami roślinnymi, albo jakimiś tam jeszcze robalami. W doświadczeniach wychodzi to, co wychodzi, a interpretacja nie zależy (albo przynajmniej nie zależy w aż tak dużym stopniu) od osobistych przekonań naukowca. Gorzej z badaniami w dziedzinie antropologii, ewolucjonizmu – tam, gdzie dotyczy ludzi, prymatologii, czy na przykład seksu. Bo wszyscy się tym emocjonują, także naukowcy. I wpływa to na ludzkie postrzeganie świata i osób własnej oraz odmiennej płci. A przy okazji wychodzą na wierzch rozmaite uprzedzenia oraz seksizmy.

Kobiecy punkt widzenia jest ważny w tego typu naukach. Nie dlatego, że jest to punkt widzenia kobiet, choć tak zapewne najczęściej się zdarza, ale dlatego, że jest on inny od dotychczas obowiązującego, czyli męskiego (czy męskocentrycznego). Naukę przez długie lata uprawiali wyłącznie mężczyźni, i na różne zagadnienia patrzyli ze swojego punktu widzenia – w końcu z czyjego mieli patrzeć. Bywało więc tak, że ten punkt widzenia był seksistowski. Wykazały to kobiety, które zaczęły zajmować się nauką, ale wykazywali i wykazują ten seksizm także mężczyźni. Nie znaczy to oczywiście, że to co mówią kobiety od razu jest jedynie słusznym poglądem. Nie. Ale jest innym. Prowokuje do dalszych badań i prowokuje dyskusję nad nimi. Nagle wówczas okazuje się, że interpretacje pewnych obserwacji, ustalonych poglądów, utrwalonych także w świadomości powszechnej, mogą być zgoła inne niż dotąd.

Doskonałym przykładem takiej dyskusji nad interpretacjami jest kwestia ukrytej owulacji u kobiet (co dowcipnie opisuje Jared Diamond w swoim Trzecim szympansie). Początkowe teorie (tworzone wyłącznie przez panów) były mocno seksistowskie. Wynikało z nich, że kobiety istnieją (takie, jakie są) dla dobra i ku zadowoleniu mężczyzn oraz dla utrwalenia męskich strategii ewolucyjnych. Nowsze jednak teorie (tworzone i przez mężczyzn i przez kobiety) mówią, że ta ukryta owulacja ma jednak jakiś sens i dla kobiet i jest poniekąd wyrazem podejmowania ich własnych strategii. Które z tych teorii są prawdziwe, a jest ich przynajmniej pięć? Trudno powiedzieć, niewątpliwie jednak dzięki temu, że jest ich kilka i są różne, można nad nimi dyskutować.

A teorie o rozwoju męskiego bądź żeńskiego płodu? Że płeć męska jest interesująca i fascynujące jest poznawanie tych wszystkich sygnałów, które decydują o zahamowaniu rozwoju przewodów Müllera a podstymulowaniu przewodów Wolffa? A płeć żeńska – taka nudna, pierwotna, bo brak sygnału (jakby, tak na marginesie, brak sygnału nie był również sygnałem).

A co z teorią, jakoby kobiety miały taką a nie inną talię, twarz czy skórę, bo to świadczy o ich płodności, a tego właśnie pragną mężczyźni? Tymczasem przepiękne kobiety mogą (rzadko wprawdzie) być tak naprawdę osobami z zespołem niewrażliwości na androgeny. Piękna, gładka skóra, wspaniałe włosy (ale skąpe owłosienie nóg), okrągłe biodra, duży biust, smukła szyja – oraz brak macicy i ślepo zakończona niezbyt długa pochwa. A chromosomowo najzwyczajniej mężczyzna. Dzieci z tego nijak nie będzie. W dodatku, wbrew seksistowskim teoriom (nieprzypadkowo zapewne zwykle męskim) osoby te nie muszą być oziębłe i mogą normalnie cieszyć się seksem.

Oraz te wszystkie radosne (wicie, rozumicie) hipotezy na temat dlaczego kobiece piersi wygladają tak, jak wygladają. Albo po co kobietom łechtaczka. Albo Hoggamus Higgamus. Efekt Coolidge’a. Synchronizujące się cykle u mieszkających razem kobiet. Albo wkurzająca wielu panów naukowców teoria Margie Profet na temat przydatności miesiączki jako mechanizmu obronnego przeciw rozmaitym patogenom niesionym przez plemniki – no bo jak to, żeby kobiecy organizm, zamiast się pokornie otwierać na every sperm is sacred, obronę tu jakąś uskuteczniał. Albo…

Nowe interpretacje konserwatywnych, zardzewiałych twierdzeń naukowych – biorące kobiecy czy też samiczy punkt widzenia pod uwagę – wcale nie muszą być prawdziwe. Nie muszą być też prawdziwe tylko dlatego, że to kobiety je proponują, czy dlatego, że bywają mocno „feministyczne”. Ale stanowią one poszerzenie wiedzy, dodatkowe wyjaśnienia i tłumaczenia, których wcześniej nie było, bo nikt na nie nie wpadał. I które przynajmniej nie przedstawiają obrazu samic naszego gatunku jako tych nudnych, biernych i istniejących tylko w celu dogodzenia mężczyznom tudzież celem rodzenia jak największej liczby dzieci (a i to także dla usatysfakcjonowania samców i dogodzenia ich strategiom ewolucyjnym).

Warto również zdawać sobie sprawę, że w tego typu dziedzinach kwestia interpretacji, a więc i częściowo osobistych przekonań naukowca, jest nie do uniknięcia. Głównie dlatego, że nie sposób (jeżeli prowadzimy badania nad ludzkimi zachowaniami) skonstruować „czystego” modelu doświadczalnego. Nie sposób zamknąć gdzieś grupy różnych ludzi i kazać im wypełniać polecenia, zwłaszcza w kwestiach intymnych. Trzeba posiłkować się wywiadami (a, jak wiadomo, wszyscy kłamią), odnosić się do innych kultur, do kultur naszych przodków – a na wszystko to można spoglądać różnie, w zależności od tego, kto patrzy. I mamy ogromne pole dla różnego rodzaju hipotez, interpretacji i dywagacji. A poza tym, skoro widać, że te dawne teorie nacechowane były osobistymi uprzedzeniami naukowców, to i każda próba ich zburzenia i przeformułowania na nowo także będzie odbierała zarzuty o ideologizowanie i uprzedzenia – tym razem z drugiej strony.

A wracając do perypetii Dylana Evansa – jeśli cała sytuacja wyglądała tak, jak on to opisuje, to sprawa jest skandaliczna. Jeżeli rzeczywiście jakaś idiotyczna pruderia powoduje, że na uniwersytecie nie można gadać z kolegami na temat jakichkolwiek badań naukowych, to do niczego taki uniwersytet. Ale opowiadać o artykule można w różny sposób. Jeśli facet chciał tylko wzbudzić dyskusję na temat, jak jesteśmy, my – ludzie, podobni do zwierząt, to w porządku, choć dziwne wydaje mi się trochę bieganie z publikacją w łapie i opowiadaniu o niej każdemu niemal, kto się nawinie, a komu niekoniecznie musi się to podobać (takie opinie pojawiły się w dyskusji na blogu Pharyngula). Jednak o różnicach i podobieństwach między Homo sapiens a innymi ssakami można w istocie rozprawiać w niemiły i dyskryminujący sposób. Może Evans, wymachujac artykułem, sapał jednocześnie do ucha koleżanki (okazało się już, że skarżąca się na niego osoba była płci żeńskiej), że no widzisz, maj dir, nawet nietoperzyce to robią, więc dlaczego ty nie chcesz? Ewentualnie – kobieta (suka, świnia, niepotrzebne skreślić) to najlepszy przyjaciel człowieka, a więc jako samica powinna zaspokajać swojego pana i władcę, to serve or please on her back or knees (jak mówią słowa jednej ładnej piosenki). Albo, od nieco innej strony – biedni faceci, teraz każda laska uzna, że wystarczy dwa razy liznąć i sprawa załatwiona, a chłop niech przestanie narzekać i wymagać. Innymi słowy – nie o sam artykuł tu chodzi (albo chodzić powinno). Ważne jest to, co i  j a k  się mówi, nawet na uczelni, bo, jak wyżej, interpretacja jest kwestią kluczową.

To są wszystko domniemania, aczkolwiek coraz więcej informacji na ten temat (np. z dyskusji na RichardDawkins.net) pozwala przypuszczać, że Evans wprawdzie nie uczynił niczego strasznego, ale i do końca nie był w porządku, a i jakiś rodzaj molestowania miał miejsce (i to chyba nie pierwszy raz). Podobno Evans żartował tylko, ale żart zawierał sexual innuendo, poza tym koleżanka mogła czuć się zagrożona, gdyż całe zajście miało miejsce sam na sam w jej gabinecie (co zresztą jest kwestionowane). Wszystko jest pełne sprzeczności, zagmatwane i mętne. Dziwi mnie więc takie bezkrytyczne i bezrefleksyjne nawoływanie do podpisania petycji, jak robił to na przykład PZ Myers. Nie lepiej poczekać, aż cała sprawa się wyjaśni i będzie wiadomo, o co poszło? I kto zawinił? No ale oczywiście Myers, bardzo dobrze znany ze swoich głęboko religijnych przekonań, musiał pożalić się czytelnikom, że jego religia uznaje takie praktyki, jak te opisane w publikacji o nietoperzach, za nienaturalne. Mogę, owszem, powzruszać się jego smutkiem (i, posiłkując się forami na Gazeta.pl, powiedzieć mu serdecznie: wspułczuje twoim dziecią) oraz zapewnić, że nie wszyscy religijni ludzie tak mają. Ale i nie powstrzymam się przed zapytaniem, czy reakcje byłyby podobne, gdyby to był ksiądz katolicki, który latałby za siedemnastolatkiem i przekonywał go, że skoro pewne zachowania seksualne obserwuje się w świecie zwierzęcym, to może ładny chłopiec zgodziłby się względem tego, co i owszem? Czy skargę chłopaka również uznano by za śmieszną, a jego samego za pozbawionego poczucia humoru pruderyjnego nudziarza? Z wesołym namawianiem do zainteresowania się nietoperzowym porno?

Więcej informacji:
(C) zdjęcie unsplash.com
Tan M, Jones G, Zhu G, Ye J, Hong T, Zhou S, Zhang S, & Zhang L (2009). Fellatio by fruit bats prolongs copulation time. PloS one, 4 (10) PMID: 19862320
Artykuł pochodzi z serwisu sporothrix.wordpress.com
Print Friendly, PDF & Email
Total
0
Shares
Related Posts